Rozdział: "Pierwsze badania"
Pierwsze badania
W 1989 roku zrozumiałem,
że nie mam po co dłużej pozostawać w Gruzji.
Żal było zostawiać
przyjaciół i znane miejsca, jednak przepaść między
narodami się pogłębiała.
Przeniosłem się do
miasta Puszkin, jednak prawdziwą możliwość pracy nad
Cylindrami Faraona uzyskałem dopiero po
przeprowadzce z rodziną do Carskiego Sioła. Praca na stanowisku
profesora katedry fizyki na Wyższej Uczelni marynarki Wojennej
zostawiała mi nieco wolnego czasu. Postanowiłem wpierw udać
się do medyków, ze względu na lecznicze
właściwości cylindrów. Po drugie, należy
pogadać z fizykami-eksperymentatorami po czym, rzecz jasna, z
egiptologami.
W poszukiwaniu ludzi o podobnych
zapatrywaniach, zaglądałem na seanse ekstrasensoryków –
uzdrowicieli. Ci rzucali w widzów swym irracjonalnym punktem widzenia i
rzucali energią na lewo i prawo. Energii rozchodziło się tyle,
że z punktu widzenia fizyki tych, którzy ją rozdawali powinno
dawno ich zabraknąć wśród żywych, jako że masy
obecnej pośród zebranych nie starczyłoby na pokrycie
wszystkich emanowanych ładunków. Wychodziłem z sali
przeniknięty energią, jednak nie nawiązywałem kontaktu,
coś mnie zatrzymywało.
Niedługo potem poznałem
się z profesorem Dulnewem, badającym paranormalne zdolności
człowieka. Podejście Dulnewa do sprawy jest skrajnie naukowe. W
czasie, gdy go spotkałem, zgłębiał on zadziwiający
przypadek N. Kułaginy. Również i moim cylindrom
poświęcił on sporo pracy. Na początku cylindry
objawiły się jako najzwyczajniejsze na świecie materialne
obiekty. Badanego sadzano na krześle i obklejano badawczą
aparaturą. Kiedy badany brał cylindry w ręce, jego organizm
nieoczekiwanie „krzyczał” wszystkimi wskaźnikami. Jednocześnie
kilka różnych części ciała rozgrzewało
się. Całość temperatury ciała podnosiła się
o 1 stopień, zaś potoki temperatury mierzonej z powierzchni
ciała nie zmieniały się. Z punktu widzenia fizyki takie coś
nie mogło wystąpić. Pomimo notowanych dowodów wpływu
na organizm człowieka, niczego nie wyjaśniliśmy. Jeden z
ekstrasensoryków obecnych na badaniach zauważył, że
„kanały energetyczne badanego czyściły się praktycznie „na
oczach”. Podobno dotąd mogli tego dokonać jedynie najlepsi z
uzdrowicieli.
Konstantin Korotkow, znany badacz
fotografii kirljanowskiej wykonywał zdjęcia promieniowania ciał
w wysokoczęstotliwościowych polach magnetycznych. W ten sposób
zarejestrowano wizualnie obraz ludzkiej aury. Korotkow przeprowadził kilka
doświadczeń kirljanowskich na cylindrach obrazujących jawny ich
wpływ na organizm człowieka.
Inni uczestnicy eksperymentu
twierdzili, że czuli potoki energii płynące przez nich i
wyostrzenie wszystkich zmysłów. Moskiewski dziennikarz Andriej
Djatlow zainteresował się historiami o cylindrach w szczególny
sposób. Badając źródła nie znalazł nic o
samym przedmiocie, jednak znalazł wiele ciekawych detali. Np. jeden z
wielu insygniów Faraona nosił nazwę „Hepr”. Ta nazwa oznacza
złoty pręt czy rękojeść zakończona
łopatką. Jeśli pamiętacie, u rosyjskich bohaterów
mitycznych spotykało się swoiste pałki zwane „choprami”,
zakończone wachlarzowatymi skrzydełkami.
Jeśli zaś chodzi o
Horusa i jego związek z Kaukazem, wynika on pośrednio z etymologii
słowa Horus, pokrewnego z greckim imieniem Georgios, od którego to
imienia pochodzi nazwa Gruzji (Georgia). Czyżby zatem Gruzja to „Kraj
Horusa”? (To w ramach naszego poszukiwania śladów marszu wojska
Ramzesa).
Siła mitów egipskich
emanowała na wiele późniejszych hagiografii, w tym
również chrześcijańskiej.
Szczególnie ciekawym
wydał mi się pewien obrzęd kultu Ozyrysa. Kapłani robili
płaskorzeźbę Ozyrysa w drewnie, po czym posypywali go ziarnem
wewnątrz konturów i tak podlewali, aby kiełkował w
trawiasty wizerunek boga. To daleki krewny całunu Turyńskiego i
zasady pozostawienia śladu przez żywego boga. Również
Żydzi podczas wędrówki przez pustynię ulegli symbolice
egipskich idoli.
Zaś, co do biegunowości
słoneczno-księżycowej energii, metalami symbolizującymi te
siły były najczęściej: dla księżyca – srebro, dla
słońca – stop złota z miedzią. Zaś pręty obecne w
rękach posagów faraonów symbolikę swą
rozszczepiają w dwa wymiary. Pierwszy – praktyczny, symbol władzy,
tyczka, bosak do łapania węży. Drugi – rytualny, wąż –
zwierzę święte, symbolizującym obcowanie z bogami, o
cylindrycznym kształcie.
Czy w ich pojęciu owe
pręty były pośrednikami z bogami? Nie musiano ich przecież
kłaść do grobowców. I co istotniejsze, co czyni je
lepszymi od zwykłych przedmiotów rytualnych zwłaszcza, że
nie znaleziono ich jeszcze ni razu w stanie odpowiadającym
wyobrażeniom. Być może, jako przedmioty o dość prostej
strukturze od razu były przetapiane, nie rozpoznawane przy pierwszych
znaleziskach.
W Nowym Jorku, w Metropolitan
Museum znajdują się dwie rureczki, jedna z nich z jawnie miedzionośnego
metalu, podczas gdy druga, silnie oksydowana i ciemna, obie o rozmiarach
zbliżonych do rozmiarów cylindrów.
Analogiczne znalezisko
zostało odkryte w Iraku w latach 40-tych. Kształt owych
prętów nasunął archeologom na myśl galwaniczne
baterie.
Niektórzy twierdzą,
że cylindry to tylko zwinięte i wypełnione zwoje. Inni , że
to energetyczne maszyny Atlantów... Istotnym jest, że są one w
pełni materialnymi, poznawalnymi obiektami, które należy
badać.